To nie teatr
Nie kino
Nie cyrk
Staś Lawendowski, mieszkaniec Gdańska,
od paru lat już emeryt,
ale jeszcze dorabiający postanowił,
by jego codzienna historia rodzinna
nie zagubiła się w coraz dalszej ,
w coraz głębszej przestrzeni czasowej..
Gromadzi zdjęcia i przypomina różne wydarzenia
z dnia codziennego,
aby mogły zaistnieć na nowo, opierając się zapomnieniu
i by były też znana nie tylko jego obu synom.
Przypadło mi w udziale pomóc mu w tym przedsięwzięciu
co nieco....Jest to też dobry sposób terapeutyczny na przeżywanie pandemii ... krzepiąc sie swoją przeszłością...
Życie Moje
To nie teatr
Nie kino
Nie cyrk
Każdemu więc wara
Kto w nie
kiedykolwiek
Tak wprost
Tak nagle
Tak
niespodziewanie
Tak z butami
chciałby doń
Kiedykolwiek
wejść
To Moje Sacrum
Szok ból
radość i szpan
I ta troska
codzienna
I to codziennie
wojowanie
Jak sprostać
wobec
Wobec Boga
Wobec
Rodziny
Wobec siebie
Wobec
każdego dnia
Tu ta Kraina Marzeń
I to ciągłe
myślenie
Którędy znów
iść
Żeby było
pospołu
Żeby mieć
Żeby być
Była Piątka
Rodzeństwa
Bolek Szymek
I Janek i
Staś
Była siostra
Halinka
I
Eugeniuszek
Najmłodszy nasz
brat
I Rodzice
szczęśliwi
Na tym
świecie jak nikt
I to gorliwe
codzienne zatroskanie
Ażeby i z
nas każdy
Tak szczęśliwym też był
I to każdego
dnia
By dostatek był w domu
I dostatek
był w domu
Choć był to
w całym Gdańsku
Li tylko ów
trudny
Powojenny
czas
Tata
Wojciech do pracy
Na kolei na
Przeróbce
Punktualnie
rano
Każdego dnia
Mama Genowefa
Kurs kroju i
szycia
Aby szyć w
wolnym czasie
Ażeby w
kieszeniach
Nie buszował
tak wiatr
I ten adres
tak mocno
Ulica Bajki
Trzynaście
na jeden
Kawałek
łazienki
Kawałek
kuchenki
I niewiele
większe
Dwa pokoiki
I z okna ten
widok
Jeszcze wciąż świeże ślady wojny
Wciąż tak
samo groźne
Niebezpieczne
a i tajemnicze
A i kuszące
do zabawy ruiny
I taki był
ów mój codzienny
Codzienny
dzień powszedni
I gdy już od
berbecia
Miałem
trochę tych lat
Było nawet
przedszkole
I w tym
przedszkolu miałem
Bardzo
bogaty swój czas
Co niemiara
kolegów
A i krąg
koleżanek
Na
składanych łóżeczkach
Przerwa na
krótki sen
W przedszkolu śniadanie
I w
przedszkolu był obiad
I tak po tej
wojnie
Po tej
straszliwej wojnie
Powracał do
Gdańska
Ten nasz polski
Normalny dzień
A gdy
przyszła niedziela
To Rodzina w
komplecie
Obowiązkowo
wszyscy byli
Byli na Mszy Św. w kościele
I codziennie był pacierz
Rano był i
wieczorem
Gdy już na
powiekach
Osiadał był
sen
Mama w Wierze
Była bardzo
gorliwa
Ale tych
zasad w Domu
Zawsze Tata był strzegł
I tak lata
mijały
I do szkoły
czas pójść
Było gdzie
Było dokąd
Jakież to
było ważne
By tornister
mieć swój
I by był jak
najdłużej
Tylko co
założony
I by zawsze
wyglądał
Czyściutki i
nowy
I taki
piękny
Jakiego nie
miał prawa
Nie miał
prawa mieć nikt
A w
tornistrze zeszyty
I w
tornistrze książki
Ołówek
kredki
I obsadka z
piórem krzyżykiem
I te lekcje
I jeszcze w
domu
Odrabianie
tych lekcji
Ażeby nie
podpaść
U Pani w
całej klasie
To było
strasznie ważne
Ważne przede wszystkim
Czy byłem w
szkole pilny
W Szkole tu
gdzie dziś
Kamienica
Uphagena
Przy ulicy
Długiej
Czy byłem
dobrym uczniem
Byłem taki
jak inni
Byłem taki
jak wszyscy
I zawsze w
środku
Ani najlepszy
Ani najgorszy
Wobec Rodziców
na wywiadówce
Marginalne
przygody
To jednak
wszystko
To wszystko
było zawsze
Zupełnie
obce
Nawet nie do
pomyślenia
Za to w domu
Jak na
cichego urwisa przystało
Nie raz
przytrafiło się że
Podobnie jak
i moi bracia
I jak moja
siostra
Byłem bardzo
i lekkomyślny
I bardzo
beztroski
I od
Rodziców była reprymenda
Tata rozstrzygał co było już
Poza tą
granicą tolerancji
I gdy już
wzywał na dywanik
Trudno nie
sposób było
Ojcowskiej
kary uniknąć
To wszystko
jednak
Było w swoim
domu
W swoim domu
mieszkaniu
I o tym nigdy nie miał prawa
Nikt
dowiedzieć się
Chociaż nie
powiem
Wspaniali
byli sąsiedzi
I Madejowie
i Kozakiewicze
I od
Rybczyków
I od nich i
od nas
Zawsze to
było
Serdeczne
sąsiedzkie dzień dobry
I naprawdę
to życzliwe
To ludzkie
życzenie
By naprawdę
był dobry dzień
I nieraz do Taty goniłem
Do pracy
I niosłem w
trojaczkach
Przez Mamę
Obiad
przygotowany
Bo Tata po
pracy
Próbował
jeszcze dorobić
Na wiosnę w
lecie
To
przeważnie kosił
Zarosłą łąkę
Zarosły plac
By była
pensja nieco większa
Aby na wszystko codzienne
Mogło lepiej
Tak normalnie stać
Jakże kruche wtedy
Były te pieniądze
I Mama też
chwytała się
Zajęć
różnych
Takich
typowo
Typowo
kobiecych
Na co jej
pozwolił
Kurs kroju i
szycia
A i na co
pozwolił
Domowy czas
I jakoś to
wszystko już
Jakoś
trzymało się
I były już w
domu
I harmonia i
ład
Jednak po
szkole średniej
Już nie
mogłem iść dalej
Już szedłem
do pracy
Podobnie jak Mój Ojciec
Przez jakiś
czas
Miałem ten
status
Pomocnik
cukiernika
I
pomocnik piekarza
Jednakże pracę
Zmieniałem nie raz
Szorowałem
więc i zardzewiałe
Pokłady
statków
Zdobywając w
ten sposób
Szlify
marynarza
I byłem
także pomocnikiem nurków
I byłem w
delegacji
Do różnych miast Polski
I miałem tę
satysfakcję że
Jednak jestem
Z każdym dniem
Tym nie to że
Coraz ważniejszym
Ale jednak
Tym Kimś
Ja Stanisław
Lewandowski
A wszystko
po temu
By tych
pieniędzy
Było coraz
więcej
Jednakże wobec
tych moich
Wszystkich wydatków
To było ciągłe wrażenie
Że ciągle coś doganiam
I ciągle
jednak z rąk mi
Coś
uporczywie wymyka się
To to
odczucie że jednak
Tych
pieniędzy jakby coraz mniej
I nawet
zawsze
Co zawsze
I ciągle
tych pieniędzy
Jednak było
na coś brak
Mamę jednak
Zaatakowały choroby
Z każdym
dniem miesiącem rokiem
Rak toczył
wątrobę płuca kości
I lekarze
wobec tego nieszczęścia
Robili
wszystko
Robili
wszystko co tylko mogli
I był ten dramat
I był ten
ból
I był ten
żal
Mama z tego
świata
Od Swoich
Dzieci
I od Swojego
Męża
Za nic ale
to za nic
Nie chciała
Odejść
Nie chciała
umierać
Nie chciała z tym wyrokiem
Pogodzić się
I pryskał
klimat ładu i harmonii
I pryskał
cały domowy czar
Była pełna bólu
I była pełna
cierpienia
I ta
bezradność każdego z nas
Ta
niemożliwość skutecznej pomocy
I pamiętam
gdy Tatuś powiedział nam
Do gorszego
mieszkania
Trzeba
przeprowadzić się
Bo na takie
mieszkanie
To już nas nie stać
I z bólem i z żalem
Trzeba było
z tego mieszkania
Gdzie był
taki swój każdy kąt
Gdzie była taka
swoja
Każda grudka powietrza
Gdzie taki
bardzo swój
Był każdy
dzień
I każda noc
Gdzie
wszystko
Znalazłeś i
po ciemku
Gdzie
wszystko
Tak bardzo
dobrze
I znałeś na
pamięć
I wszystko
tak od razu
Znajdowałeś
po pamięci
Z tego
mieszkania
Trzeba było
jednak wynosić się
Zostawały tu
jednak
Wszystkie
dobre chwile
I te wyjazdy
do Babci
Marii Małagockiej do wsi Koczwały
Gdzie był
domek chatka
Otoczony
ogródkiem ze sztachetkami
A w ogródku warzywa i owoce
I kwiaty
kwiaty kwiaty
Ileż razy mi
mówiła
Jak kiedy co
rośnie
I co jak się
nazywa
By to
wszystko było mi
Coraz
bardziej bliższe
Coraz
bardziej znajome
I jestem tam
tyle razy
Ile razy ten
mój świat wspominam
I nawet to
co zapomniane
Wszystko w
swoim czasie
Nagle
odsłania się
Odzywa się coraz głośniej
Coraz
wyraźniej iż wrażenie mam
Jakby to
wszystko
Było tylko co wczoraj
I czas
przedszkola
I moje
szkolne lata
I święto nad
świętami
I Moja
Pierwsza Komunia
A przecież tyle razy
I Boże
Narodzenie
I to wspólne
śpiewanie kolęd
Z prezentami
pod choinką
I tyle razy
Wielkanoc
Boże
Zmartwychwstanie
Wraz z
opuszczeniem
Tego
mieszkania
To wszystko stawało się
I takie bardzo bliskie
I
jednocześnie z każdym dniem
Tak jak w baśni
Coraz bardziej odległe
Coraz
głębszym snem
Jak w tym
adresie
Ulica Bajki
Trzynaście na jeden
I nigdy
nigdy
Już tak samo
nie było
Odejście
Mamy
Ten jakże
szczęśliwy
Ilustracje
Album Rodzinny
Stanisława Lewandowskiego
Archiwum Internetowe
Stanisław Józef Zieliński
Tekst
Stanisław Józef Zieliński
18.01.2022
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz